Drop Down MenusCSS Drop Down MenuPure CSS Dropdown Menu

wtorek, 31 marca 2015

Madera: dzień drugi - Porto Moniz, São Vicente, Pico Ruivo, Ponta de São Lourenço

Kolejny dzień na Maderze napakowany był po brzegi pięknymi widokami, niespodziewanymi zdarzeniami i bardzo ambitnymi planami na zwiedzanie. Wynajętym autkiem przemierzyliśmy północną Maderę jadąc z malowniczego Porto Moniz, przez Sao Vicente do najwyższego szczytu Pico Ruivo (1862 m n.p.m.), żeby dzień zakończyć spacerem po najdalej na wschód wysuniętym półwyspie Madery - Ponta de São Lourenço. Uff! Zaczynamy!



Słoneczny poranek w Porto Moniz to chyba jedna z najpiękniejszych scenerii w jakiej kiedykolwiek mieliśmy okazję się budzić. Pierwszym więc punktem po śniadaniu (jako dygresję dodamy, że byliśmy jedynymi gośćmi w hotelu - uroki podróży poza sezonem) było wybranie się do naturalnych basenów, z których słynie ta miejscowość. Ze względu na bardzo wzburzone fale, część płatna (1,5 eur za wejście) była zamknięta. Odkryliśmy jednak nieopodal baseny "nieoficjalne", bezpłatne i tylko z lekko regulowanym brzegiem. Niestety ze względu na brak ręczników pod ręką i dość napięty plan nie udało nam się w basenie popływać, ale obiecujemy sobie, że jest to numer jeden na naszej liście rzeczy do zrobienia przy kolejnej wizycie na Maderze. 

Tak prezentowała się część płatna basenów. Jak widać fale zdecydowanie jej nie oszczędzały.
Poniżej widok na bezpłatne baseny. W naszej opinii zdecydowanie ciekawsze i piękniejsze. Woda była krystalicznie czysta, tylko lekko mącona przez fale szalejące wokół. Absolutnie zachwycające!





Następnym punktem wyprawy było zdobycie najwyższego szczytu na Maderze - Pico Ruivo. Po drodze zaś co jakiś czas zatrzymywały nas niesamowite widoki, urokliwe miejscowości czy potrzeba wypicia małej kawy bica w otoczeniu niesamowitej scenerii;) Poniżej kilka ujęć z São Vicente. Małej, malowniczej miejscowości położonej wśród kolosalnych gór wchodzących do morza.




Jadąc krętymi i bardzo wąskimi drogami Madery, bardzo często natknąć się można na niewielkie wysepki czy zajazdy umożliwiające przepuszczenie innego kierowcy lub przystanięcie w celu zrobienia zdjęcia pięknemu widokowi:)


Na jednym z takich właśnie "zajazdów" mieliśmy możliwość by oprócz podziwiania niesamowitych widoków, nabyć kilka lokalnych owoców w bardzo przystępnej cenie. Przemiły pan, łamanym, ale starannym angielskim opowiedział nam o najbliższych atrakcjach i za 3 euro obdarował nas pakowną siatką kilku rodzajów marakuj, bananów, mango i innych lokalnych specjałów. Zdecydowanie warto nabywać owoce w takich miejscach:)




Kolejnym, niezaplanowanym przystankiem, była wizyta w urokliwej miejscowości Santana słynącej z małych, kolorowych domków pokrytych strzechą. Kiedyś spełniały funkcje mieszkaniowe, dziś iście turystyczne. We wnętrzu domków znaleźć można sklepiki z pamiątkami czy lokalnym rękodziełem. Wszystko w otoczeniu kwitnących, kolorowych kwiatów. 



Powoli zbliżaliśmy się do jednego z celów dnia - zdobycia Pico Ruivo. Na sam szczyt nie da się wjechać autem, pokonać jednak można spory odcinek, który również obfituje w niesamowite widoki.




By wdrapać się na sam szczyt trzeba liczyć się z pokonaniem 2,8 km. Po przeanalizowaniu warunków pogodowych i pory dnia stwierdziliśmy, że wespniemy się tylko do połowy, by więcej czasu poświęcić na Ponta de São Lourenço i być może jeszcze wcisnąć wjazd na trzeci najwyższy szczyt - Pico do Arieiro. Sam szczyt Pico Ruivio podobno tonął w chmurach, więc tym bardziej zdecydowaliśmy się na lekkie skrócenie trasy. Nie zmienia to faktu, że widoki zapierały dech w piersiach.






Dziarsko ruszyliśmy więc na podbój najdalej na wschód wysuniętego półwyspu Madery, dziewiczego rezerwatu Ponta de São Lourenço. Wyruszając na wędrówkę po rezerwacie trzeba liczyć się z przynajmniej dwugodzinnym spacerem w jedną stronę (ok. 9 km po górach). Założyliśmy więc, że ograniczymy się do godzinnego spaceru i wrócimy, by zdążyć jeszcze na zachód słońca na kolejny szczyt. Widoki jednak zachwyciły nas do tego stopnia, że zdecydowaliśmy się kontynuować spacer niemal do samego końca cypelka. Niemal - bo ostatni odcinek półwyspu nie jest już dostępny dla turystów. 


Oprócz różnorodnej roślinności (w zależności od części półwyspu można obserwować przeróżne kolory gleby i zupełnie odmienną roślinność), stałymi gośćmi spaceru są jaszczurki. Bardzo żałowaliśmy, że nie zabraliśmy ze sobą jakichś przekąsek, którymi moglibyśmy je poczęstować.



Spacerując po Ponta de São Lourenço na każdym kroku zauważyć można wulkaniczną przeszłość wyspy. Wyżłobione w skałach pozostałości po lawie, zmienne kolory, surowa roślinność... Idealne miejsce na naukę geologii;)






Dumni ze swojej wytrwałości, podziwialiśmy zachód słońca, by już nieco żwawszym krokiem powrócić na parking. W drodze powrotnej byliśmy kompletnie osamotnieni. Zmierzając do celu mijaliśmy pojedyncze grupy wędrowców, w drodze powrotnej zaś otaczała nas absolutna cisza, zmącona od czasu do czasu hałasem przelatującego samolotu czy hukiem fal rozbijających się o skały. Robiło się coraz chłodniej i zaczynaliśmy żałować że nie wzięliśmy ze sobą niczego ciepłego. Osobiście nie wykazaliśmy się ani odrobiną roztropności więc nieco zmarznięci i spragnieni z radością powitaliśmy nasze autko na parkingu. 


Marakuja pomidorowa i kilka bananów pozwoliły nam się trochę posilić po wyczerpującym spacerze. Jednak niewystarczająco, stąd też ruszyliśmy do najbliższej miejscowości by jak najszybciej coś zjeść.


Po kolacji przetransportowaliśmy się do naszego celu noclegowego (realizując plan innych noclegów każdego dnia) znajdującego się w samym sercu wyspy, wśród gór. Szykuje się kompletna zmiana klimatu... Ale o tym już w kolejnym poście ;) Zapraszamy do Serra de Água!



2 komentarze:

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...